A my jesteśmy tu gdzie byliśmy.
Może to i dobrze. Świat ruszył z kopyta, zarazy, wojny, kryzysy, migracje ludności. W Polsce tymczasem sielanka. Grzeją nas tematy absurdalne i w tym kontekście nieistotne.
Nikt się nie przejmuje tym co wokół, bo chłop pańszczyźniany nie musi martwić się o takie sprawy. Byle micha była pełna i na głowę nie kapało.
I póki jest stabilny dobrobyt, będziemy sobie w Polsce na spokojnie przyglądać się sprawom niczym kibice. I to nie tacy, którzy robią ustawi po lasach, ale ci, którzy biernie przyglądają się zdarzeniom, tak jakby nic od nich nie zależało i nic nie miał na nich wpływu.
Nie pisałem tu nic od dawna, niemal zapomniałem o tym blogu, ale przeglądając mój stary wpis, ten o wskakiwaniu na Titanica, wpis z 2012 roku przewidujący, niemal bezbłędnie, co wydarzy się w kolejnych latach - zrozumiałem, że trzeba wrócić do aktywnej publicystyki.
Jutro wybory prezydenckie i znów zacznie się kocioł. I może dobrze, może właśnie to jest pożądany stan w jakim powinniśmy być, w nieustannym ruchu, by nie porosnąć mchem, niczym leżący kamień.
Zdaję sobie sprawę, że czytelników jest tu już obecnie niewielu, ale jeśli jesteście, dajcie znać w komentarzach. Nawet krótkim wpisem dla poszerzenia zasięgów.
Bez porządnego feedbacku bowiem, ciężko będzie pisać w próżnię, zaś wy Drodzy Czytelnicy, skazani będziecie wkrótce na to co podrzucą wam algorytmy, na przefabrykowane wpisy pochodzące od AI ukierunkowane pod pogłębianie apatii społecznej i sprawiające, że wszyscy zaniechają już jakiejkolwiek aktywności intelektualnej, by stać się drętwymi manekinami, biernymi odbiorcami treści spreparowanej niczym bezkształtna masa.
A chyba tego nie chcemy?