niedziela, 10 września 2017

W Międzymorzu fajnie jest...

Od moich ostatnich wpisów minęło kilka lat. Lat, w czasie których sytuacja polityczna nadzwyczajnie się zdynamizowała. Jednakże czy wydarzyło się coś nieoczekiwanego? Niespodziewanego? Coś czego nie można byłoby wydedukować wiele lat temu z ówczesnej sytuacji?
Każdy kto czytał tego bloga kilka lat temu, wie, że dzieje się dokładnie to co opisywałem już w 2011 roku. Krok po kroku. Przypadek?
Żaden przypadek. Wszystko było już wówczas jasne. Co więcej jasne było i wcześniej, ale tylko ślepcy nie dostrzegali rzeczy oczywistych.

W międzyczasie, zgodnie z moimi przewidywaniami i zapowiedziami (odsyłam do tekstu „Wskakiwanie naTitanica”) mieliśmy między innymi: konflikt na Bliskim Wschodzie, zalew Europy przez migrantów z Afryki i krajów arabskich, wyizolowanie się Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej, zamieszki na ulicach europejskich miast, konflikty na tle etnicznym, dezorganizacja państwowości Ukrainy za pomocą przyjaznej pomocy Rosji (pisałem wprawdzie o Białorusi, nie o Ukrainie, ale jasne było, że któreś z tych państw ulegnie rozpadowi), hegemonia Republiki Vishy XXI wieku czyli Niemiec w kolaboracji z Francją.
Ostatecznie mamy też próby budowy Międzymorza, o czym wspominałem jako o szansie Polski na zagospodarowanie europejskiego Centro-Wschodu w ramach nowego bloku państw uniezależniających się od dominacji oraz wpływów Niemiec i Rosji.
Kilka kolejnych sytuacji opisanych przeze mnie, zwłaszcza dotyczących strfy euro, musi się wydarzyć i to raczej wcześniej niż później. Bo jak wspomniałem, sytuacja jest dynamiczna.

Jak zatem widzicie moja umiejętność analizy, kalkulacji i przewidywania sytuacji politycznej jest chyba całkiem przyzwoita. 
Dziś być może to wszystko wydaje się Wam oczywiste, wszystkie te wydarzenia, które miały miejsce i są naszą codziennością, ale to dopiero dziś, kiedy już zaistniały. W roku 2011 kiedy o tym pisałem, dla wielu osób były to tylko bajania i political fiction. A jednak moje dedukcje były trafione. Tymczasem pozostałe wciąż jeszcze czekają na swoją kolej wydarzenia się. Choć miejmy nadzieję, że mimo wszystko nie zaistnieją.

Warto jednak być na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami. Zachęcam do odwiedzania tego bloga, bo będzie tu trochę analiz i komentarzy, w miarę możliwości na bieżąco.

Blog można obserwować, lajkować, udostępniać, do czego zachęcam.

niedziela, 29 stycznia 2012

WKURW #10: Wzmożona kontrola, dźwignią społecznego zaufania!


Donald Tusk stracił instynkt. Stracił instynkt i oderwał się od rzeczywistości.
Dawno nie widziałem tak dramatycznie beznadziejnej postawy polskich polityków. Beznadziejnej to w zasadzie nie jest za dobre słowo, bo nawet określenie „partactwo” nie wyczerpuje zagadnienia nawet w części. Okazało się, takie odnoszę wrażenie, że w większości przypadków mamy do czynienia z bandą skończonych kretynów, oszustów, amatorów, patałachów a w ostateczności można rzec – struktury agentów i zwyczajnej mafii.

Na niezależnych serwisach informacyjnych sprawa ACTA znana była nie od dziś. Informowano o sprawie, ostrzegano przed zagrożeniem wolności, zwracano uwagę na niejasne okoliczności powstawania tego aktu prawnego... i nic.
Mam czasem wrażenie, że większość ludzi działa jak stado owiec. Można im zabierać suwerenność państwową, można im podwyższać podatki, można kontrolować, podsłuchiwać i inwigilować na każdym kroku, można zamykać w niekończących się aresztach wydobywczych bez solidnych ku temu podstaw, ale wystarczy zamknąć Kwejka na godzinę i już stado owiec chwyta kurwica.
Jestem pewny, że gdyby zamknięto PornTube to żaden polityk, bez wykluczenia byłych – nie uniknąłby linczu. Niestety z postawą obywatelską nie ma to nic wspólnego. Jak na dłoni widać co stało się z narodem, jak dalece od czasów powstania ruchu społecznego wokół Solidarności, został naród ów sprowadzony do mentalnego parteru.
To się jednak powoli zmienia. Od kilku dni nawet bardzo.

Aktywność obywatelska Polaków na polu politycznym do niedawna sprowadzała się do kliknięcia „lubię to” na Facebooku. Te czasy definitywnie się skończyły.
Rzeczywiście i pisowcy i platformersi zagubili się gdzieś w czasoprzestrzeni, całkowicie. Jednych zagubiło i politycznie sparaliżowało śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, drugich pycha i zacietrzewienie wynikające z utrzymującego się poparcia. PSL wtopił się już niemal całkowicie w aparat biurokratyczny i chyba nie myśli o rządzeniu a li tylko o administrowaniu i utrzymaniu stanowisk w niepotrzebnych agencjach państwowych. SLD natomiast odbija się od ściany do ściany szukając sposobu zaistnienia na scenie, co w międzyczasie wykorzystał Ruch Palikota wchodząc do sejmu.

Jak miało być? Palikot siłuje się z Millerem po lewej, Kaczyński z Ziobrą nieco po prawej, a nad wszystkim czuwa gospodarz domu Graś, znaczy się ten, no, Tusk (czasem człowiekowi myli się cieć z gospodarzem). Że wzrost w czasie kryzysu, że prezydencja europejska, że autostrady, że Euro12 i jako zwieńczenie – emerytura na wysokim stanowisku gdzieś w strukturach UE. Tak miało być.
Niestety tylko ślepy nie zauważyłby zmian społecznych na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Zmian w skali światowej. W zasadzie cały rok 2011 to przetaczająca się po świecie fala protestów – kraje arabskie, Rosja, zachodnioeuropejscy „Oburzeni”, czy okupujący Wall Street Amerykanie. Patrząc przekrojowo nie są to ani typowe ruchy lewicowe, ani też liberalne, nie są nadzwyczaj demokratyczne czy anarchistyczne, czy w zasadzie nawet nie są one czysto polityczne. To po prostu ludzie wkurwieni, zagubieni w przytłaczającym świecie, kontrolowanym przez swego rodzaju kastę oligarchów. Jeśli ktoś myślał, że trend protestów ominie Polskę – był w błędzie.
Palikot wyczuł, że coś jest na rzeczy i podczepił się pod Wolne Konopie oraz środowiska lewackie, zwłaszcza antyklerykalne i związane z ruchem LGBT, z doraźnie niezłym całkiem skutkiem. Podobnego manewru próbował i Korwin-Mikke z narodowcami – niestety z miernymi efektami, jak też PiS, chcąc zagospodarować środowisko kibiców i kiboli – tu już, patrząc choćby po wyniku Zbigniewa Romaszewskiego i lawinie publicznej krytyki, wyszło tragicznie.
Zapomniano jednak o jednej kluczowej sprawie – są w Polsce środowiska niepolityczne, nieformalnie skupione wokół pewnych problemów i zagadnień – a to kierowcy wokół problemu rosnącej ceny paliw, a to emeryci, którzy zmuszeni są wciąż płacić (bo już chyba tylko oni płacą) haracz na media publiczne. Mamy ludzi, którzy oszczędzając na lokatach zostają atakowani podatkiem Belki, który przecież miał ulec całkowitej likwidacji a nie zacieśnieniu. Są młodzi ludzie, którzy chcąc założyć firmę atakowani są na dzień dobry przez system rozrastającej się machiny biurokratycznej, sprzecznych przepisów i wysokich kosztów obowiązkowych składek i opłat.
Są w końcu ci, którzy wychowali się w świecie cyfrowym dalece bardziej niż w realnym. Oni właśnie wchodzą dziś w świat dorosłości. Nie chcą zasiłków, dotacji, przekupywania przywilejami. Ich marzeniem jest swobodne życie widziane na filmach, na których się wychowali. Nie znając PRL i trudów ówczesnej rzeczywistości traktują pewien styl życia jako oczywisty i wiedzą, że w obecnych warunkach nie osiągną pewnego poziomu w Polsce. Szukają więc albo szczęścia na emigracji, albo próbują na tyle na ile mogą – dopasowywać rzeczywistość wokół siebie.
Zwiększanie podatków, biurokracji, ucisku, kontroli i ograniczanie wolności upodliło ludzi do tego stopnia, że walcząc o normalny codzienny byt, na osłodę życia została im już tylko tania rozrywka telewizyjno-internetowa. I dziś nawet to, wedle planów kilku ludzi ma zostać zabrane. I tego lud nie wybaczy. Wybaczał przez lata wiele, ale miarka jak widać się przebrała. 
Z niskich pobudek wkurwu materialno-egzystencjalnego rodzi się wkurw obywatelski, świadomy, konstruktywny, dalece bardziej szlachetny. Jest to, że tak powiem, dobrze zorganizowany wolnościowy ruch narodowy. Narodowy w sensie postawy obywatelskiej przynależności, nie szowinizmu. Odpowiedzialności nie tylko za siebie i swoje sprawy, ale za pewne wartości nadrzędne, obronę podstaw naszej cywilizacji i kultury. Jest to ruch zdecentralizowany, sprawny, wielopoziomowy.

Dziś z żałością i kpiną patrzę na Palikota, który przegapił moment i na siłę próbuje zaistnieć jako bojownik w imieniu wolności obywatelskich. Śmieję się z oburzonej w sprawie ACTA miny Kaczyńskiego, który „klikając w laptopa” widział jeszcze niedawno internautów jako grupę pijących piwo oglądaczy pornoli. Śmieszy mnie Kurski, który chyba nie za bardzo wiedział za czym zagłosował, w dodatku będąc, jak mniema, ofiarą publikacji filmu w sieci kilkanaście lat przed powstaniem YouTube. Najbardziej jednak dziwi mnie i załamuje sam premier, który oderwał się od problemów Polaków, na rzecz budowania swojej pozycji w europejskiej grupie trzymającej władzę.
Co zaś do samego ACTA, jeśli w Parlamencie Europejskim, to socjalistyczne ugrupowania i komuniści głosowali przeciw temu porozumieniu, to zastanawia mnie jak bardzo zdegenerowani muszą być ci, którzy podnieśli za tym rękę. Oni nawet nie są już pionkami w polityce, nie są nawet marionetkami w rękach korporacji. Są moim zdaniem jedynie bezmyślną masą nieudolnych pasożytów.
Cieszy natomiast rodząca się postawa obywatelska. Powolne, mozolne samouświadomienie ludzi, że spawy zaszły za daleko, że jako obywatele mamy wpływ na kształt państwa, że istnieje wolność i godność niezależna od zasobności portfela i nie można upokarzać i gnębić ludzi nieustannie.
Po mediach głównego nurtu widać, że jeśli chodzi o rzetelną, bieżącą informację, są one niewiele warte. Podstawową rolę w ostatnich dniach spełniło i wciąż spełnia dziennikarstwo obywatelskie – niezależne serwisy informacyjne, blogi, miejsca wymiany myśli i media społecznościowe jak Wykop. Cała reszta głównego nurtu albo podczepiła się pod zaistniały trend, albo kreuje własną rzeczywistość na potrzeby korporacyjnych interesów.

Lata po przełomie '89, zwłaszcza ostatnia dekada uświadomiła młodych ludzi, że pewne zmiany są konieczne, jednak wszelkie zmiany mogące zmienić rzeczywistość tu w Polsce zostały powstrzymane przez grupy interesów, którym każda, powtarzam, KAŻDA ekipa rządząca ulegała. 
Myślę, ze dochodzimy do momentu, kiedy z pewnego rodzaju ciasta polskiej społeczności, kształtuje się naród, formują się obywatele. Narasta świadomość. Tam gdzie zabiera się wolność, rodzi się aktywny opór. A jak wiemy ”lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”.

Donald Tusk liczył na spokojne lata bez wyborów. Mając większość parlamentarną, prezydenta po swojej stronie i skrajnie beznadziejną opozycję – mógł zreformować państwo, wzbogacić kraj i przywrócić godność narodowi. Póki co wybrał drogę miękkiego despotyzmu. Na tej drodze wcześniej czy później czeka go starcie ze wzburzonym narodowym taranem.

Nie mam wątpliwości kto w takiej sytuacji będzie musiał ustąpić.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

WKURW #9: Nowa Republika Vichy


Niebawem nasz ulubiony europejski duet polityczny w odwiecznym składzie Merklel-Sarkozy, ogłosi strategię kierunku w jakim będzie podążać Unia Europejska. Osobiście nie mam wątpliwości, że idziemy w stronę paneuropejskich rządów autorytarnych.
Jeśli kto ma dziś jeszcze złudzenia, że George Orwell fantazjował, to w najbliższym może przejrzy na oczy, ale większość i tak jest tępa i niczym bydło prowadzone na rzeź, zgodzi się na każde świństwo, łącznie z państwem totalitarnym i całkowitym zniewoleniem.
Byle tylko napchać żołądki i zasnąć w cieple.

sobota, 3 grudnia 2011

WKURW #8: Wskakiwanie na Titanica



Nie tak dawno usłyszałem opinię pewnego ekonomisty. W odpowiedzi na pytanie czy warto wchodzić do strefy euro, odpowiedział, iż uważa, że w trakcie sztormu lepiej płynąć wielkim liniowcem niż małą łódką. Bardzo obrazowe wyjaśnienie sprawy. Co jednak jeśli tym wielkim liniowcem jest Titanic a małą łódeczką – szalupa ratunkowa.

Będąc dzieckiem, żyjącym w szarej rzeczywistości PRL, marzyłem o tym, by móc kiedyś wyjechać za granicę, zobaczyć kolorowy świat Zachodu. Szczytem fantazji było wówczas rozmyślanie o Europie bez granic, bez paszportów i z jedną wspólną walutą, aby wszystko było prostsze. Nie byłem w tych marzeniach osamotniony, jak sięgam pamięcią, chyba każdy kolega z podwórka życzył sobie doczekać takiej chwili w tak urządzonym świecie.
Minęły lata i marzenia stały się faktem. Mamy wspólną Europę, bez wartowników z karabinami, bez zasieków i drutów kolczastych, jest swoboda przemieszczania się i podjęcia pracy za granicami ojczyzny.
Niestety, spełnione marzenia stają się czasem przekleństwem.

Żyjemy w czasach pieniądza fiducjarnego, czyli takiego, którego wartość opiera się na powszechnym zaufaniu, że może służyć jako pełnowartościowy środek płatniczy. Odkąd odeszliśmy od standardu kruszcu, cały system gospodarczy stał się jedną wielką bańką spekulacyjną. Jest to świat polegający na zaufaniu. Zaufaniu, które już dawno się wyczerpało.

Naturalną koleją rzeczy jest to, że strefa euro musi się rozpaść. Nie znaczy to, że waluta euro całkiem zniknie, rozpadnie się zwyczajnie bezpośrednia sieć powiązań waluty z chorymi gospodarkami. Nie znaczy to też, że chore gospodarki i cały świat zewnętrzny nie będzie miał wpływu na to co pozostanie wśród gruzów obecnego systemu, ale jednak będą to już nieco inne zależności.
Najzabawniejsze w całej tej sytuacji jest przyglądanie się jak bardzo niektórzy ekonomiści i niemal wszyscy politycy głównego nurtu od bez mała dwóch lat zapewniają, że nic złego się nie wydarzy.
Jednakże od kilku tygodni ich ton jest już nieco inny. Następuje zmiękczanie opinii publicznej informacjami o mogącym nadejść kryzysie, o możliwościach podziału strefy euro, o możliwych wykluczeniach niektórych państw z UE, czy wreszcie sugerowanie o możliwości postkryzysowej wojny.
Oczywiście pod tymi łagodnie brzmiącymi perswazjami kryje się cały szereg różnych, ale ważnych faktów. Przede wszystkim podstawowy fakt jest taki, że najważniejsi politycy głównego nurtu doskonale zdają sobie sprawę z katastrofalnego stanu finansów i niektórych gospodarek UE, które toczy rdza socjalizmu. Ukrywa się także fakt rzeczywistego bankructwa Stanów Zjednoczonych, które nie mają szans wyjść ze swojego zadłużenia bez zaistnienia nadzwyczajnych okoliczności. Oczywistością jest też kwestia bliskiego podziału Unii Europejskiej na mniejsze części i różne strefy wpływów.
No i nie mówi się o najważniejszym - o tym, że wojna będzie rozwiązaniem. Niestety.

Czeka nas konflikt. Czeka nas poważny, globalny konflikt zbrojny. W moim przekonaniu, w ruch pójdą nawet atomówki.
Przyczyny kryzysu są proste. Chciwość, nieodpowiedzialność, głupota – jednym słowem – socjalizm.
Opowieści o tym, że koncepcje neoliberalne mają jakiś większy z wiązek z tym co się dzieje w Grecji, Hiszpanii, Italii czy reszcie europejskich bankrutów, to rzecz jasna bajdurzenie dla naiwnych i wierzą w to chyba już tylko najgłupsi.
Wszędzie tam gdzie idee socjalistyczne wdrażane są w życie pojawia się dług, bieda, wykluczenie ludzi, zamęt, korupcja, rozbicie systemu państwa, a w efekcie bankructwo, bieda i zawieruchy społeczne. Tak działa socjalizm w praktyce. Problem polega na tym, że nie ma wtedy winnych. Nie ma w znaczeniu ogólnym, bo za każdą decyzją o dotacjach, zasiłkach, refundacjach, czyli za redystrybucją pieniądza, stoją konkretni ludzie. Co więcej, w systemach demokratycznych, ludzie wybrani w wyborach.
Przychodzi kryzys – nie ma winnych. Znajduje się więc tych, którzy ostrzegali przed rozrzutnością, rozdawnictwem, niegospodarnością, bo zwykle są w mniejszości. Wyszukuje się tych, którzy przycinali wydatki i wmawia się ludowi: „Patrzcie, to oni nie chcieli wam dać więcej, to ich wina! Jedynym sposobem jest teraz niedopuszczenie ich do władzy i dalsze konieczne zadłużanie, żeby ratować padający system. Dlatego musimy się jeszcze bardziej zintegrować!!!”
Tak podstępem socjalizm dochodzi do władzy totalnej, tak rodzą się dyktatury. Tak właśnie działa teraz ten mechanizm. Mechanizm na końcu którego będzie Krach Ostateczny. Globalna wojna.

Jak będzie wyglądała ta gigantyczna wojna. Teraz mogę pospekulować, pofantazjować i przedstawić kilka mniej lub bardziej prawdopodobnych koncepcji. Wyjdźmy od dzisiejszego dnia. Wyobraźmy sobie różne możliwe konsekwencje dzisiejszych problemów.
Osobiście uważam, że prawdziwy problem nie będzie polegał na konflikcie wywodzącym się z samego kryzysu, tzn. takiego po którym ludzie oszukani przez rządy, banki i system, wyjdą w gniewie na ulicę. Takie konflikty sprawna władza rozwiązuje za pomocą strzelającej ostrą amunicją policji lub wprowadzeniem stanu wyjątkowego i wyprowadzeniem wojsk na ulicę. Zamieszki trwają chwilę i wygasają.
Prawdziwy konflikt zacznie się jeżeli kilka czynników zaistnieje równolegle. Jeśli w konsekwencji aktualnej polityki rozsypie się struktura dzisiejszej Europy, jeśli widmo bankructwa USA stanie się namacalne, jeśli zaiskrzy konflikt na Bliskim Wchodzie i jeśli Chiny i Rosja będą chciały, a w tej sytuacji zapewne będą, aktywnie włączyć się w zaistniałą sytuację i ugrać maksymalnie wiele dla siebie – wówczas będzie to sytuacja opisana w biblijnej Apokalipsie.

Europa nie ma szans utrzymać się w formie w jakiej jest obecnie, to raczej przesądzone. Ze strefą euro pożegna się kilka państw lub ostatecznie nastąpi kres tej waluty. Samo w sobie to jeszcze nic nie oznacza. Ot, zamęt w pierwszych miesiącach, wzrost bezrobocia, inflacja, dewaluacja, następnie drastyczne reformy i potem szybki wzrost gospodarczy – dokładnie jak za czasów reformy Wilczka i przemian ustrojowych w Polsce z lat przełomu. Tak wygląda wychodzenie z socjalistycznych, zbankrutowanych gospodarek centralnie planowanych. Ale... Na tym niestety się nie skończy – rozpad strefy euro to de facto rozpad UE w takiej wersji jaką znamy. Nastąpi zatem powrót do państw narodowych. W krajach wielokulturowych oznaczać to będzie napięcia na tle etnicznym, a więc konflikty rodem z przedmieść Paryża, acz kierowane w drugą stronę jako pogromy rasowe, o zwielokrotnionej mocy i w skali całych krajów. Tu również wprowadzenie stanu wyjątkowego plus użycie broni przez odpowiednie służby rozstrzygnie doraźnie sprawę.
Skończą się pieniądze na zasiłki, na dotacje i marnotrawienie pieniędzy ludzi na absurdalne programy na czele z przekrętem, za jaki uważam walkę z mitycznym problemem emisji tzw. gazów cieplarnianych.
Rozpocznie się ruch w biznesie. Wzrośnie ilość ludzi uzależnionych, wpadających w depresję, lekomanów, samobójców. Emigranci przyjeżdżający do EU po socjal wrócą skąd przybyli, bądź wezmą się do pracy, bądź też wpośród rosnącej fali oburzenia niestety zostaną przepędzeni. Jednocześnie wzrośnie zaradność i przedsiębiorczość, inicjatywa obywatelska i powszechna aktywność ludzi pracy. I to ostatecznie nie byłoby najgorszym efektem dzisiejszego kryzysu.

Za tym wszystkim idzie też problem przywództwa w postkryzysowej Europie, tu możemy oczywiście coś ugrać, bo walka stoczy się pomiędzy największymi i pomiędzy tymi, którzy potrafią zawierać dobre sojusze. Myślę, że w takiej hipotetycznej sytuacji UK całkiem wycofa się z problemów kontynentalnych, na rzecz trzymania spokoju, stabilności i jedności całego wyspiarskiego królestwa. Zaś Kontynent będzie miał do wyboru – hegemonię niemiecką, bądź jednego większego hegemona w postaci Republiki Vichy XXI wieku, czyli połączonych sił Niemiec i Francji przy ewentualnym wsparciu północnej części Włoch, Austrii i państw Beneluksu.
Kraje Południa kompletnie się rozłożą na dłuższy okres, zaś Skandynawia zachowa neutralność i podda się biernie rozwojowi sytuacji, zachowując spokój i stabilną sytuację na półwyspie.
Jeśli Polska ugada się z regionalnymi państwami, w tym też z byłymi państwami Bloku Wschodniego, a więc też jeszcze z Ukrainą przy nawet biernym wsparciu Turcji a od północy Finlandii temperujących zapędy Rosji w nadmiernej ekspansji, to rządzimy. Jako lider Centro-Wschodu, liderujemy przynajmniej połowie Europy. Tak więc taka opcja w ostatecznym rozrachunku, też wcale taką złą się nie wydaje.

Gdzie czai się problem. Problem to oczywiście te nieprzewidziane sytuacje jak nieuchronna totalna niewypłacalność USA wywołana jakimś nieprzewidzianym wydarzeniem. Niewypłacalność USA to też problem Chin i Japonii lokujących gigantyczne kwoty w amerykańskich obligacjach.
Jeśli dołączymy do tego atak państwa Izraela na Iran, będzie to całkowita rzeźnia pod każdym względem. Na pewno wówczas sytuacja wymknie się wszystkim spod kontroli. Tu właśnie podejrzewam, że użyte zostaną bomby atomowe i to niekoniecznie przy bezpośrednim ostrzale. Pamiętajmy o „brudnych bombach” i o tym, iż swego czasu ujawniono, że lata temu w czasach rozpadu ZSRR zaginęło kilka walizek z przenośną bronią atomową, jeśli są one w posiadaniu ludzi chcących wywołać globalny wstrząs, to jak przypuszczam, zostaną uaktywnione właśnie wtedy i to niekoniecznie na Bliskim Wschodzie, a być może gdzieś na kontynencie europejskim: w Niemczech, Hiszpanii, we Włoszech. Zwiększy to jeszcze bardziej zamęt. Unieruchomi to kraje Europy przed wsparciem Izraela, dając pole manewru skonfliktowanym z Izraelem państwom arabskim i samym Persom. I nie będzie już odwrotu przed totalną wojną.

Co dalej w tej hipotetycznej sytuacji? Turcja ruszy na Irak i Grecję, szykując się jednocześnie na starcie z Rosją, które samo w sobie może rozegrać się na terenie Azerbejdżanu i północnego Iranu. Na Bałkanach obudzą się dawne demony. Południe Europy zostanie zaatakowane przez falę uchodźców, a na pewno w tym także terrorystów z Afryki i krajów arabskich. Białoruś pogrążona w gospodarczym kryzysie nie ucieknie od rewolucji, ale wtedy w dobie chwilowego rozkładu państwowości, sytuację wyjaśni „przyjazna” interwencja wielkiego wschodniego brata scalając formalnie i terytorialnie ZBiR unią personalną. W Indiach przypomną sobie o nierozliczonych kwestiach z Pakistanem, zachowując jednak wstrzemięźliwość i budując sojusze taktyczne z różnymi stronami konfliktu oraz prewencyjnie z azjatyckimi państwami niezaangażowanymi.

Najważniejsze jednak co zrobią Rosja i Chiny.
Rosja korzystając z okazji, strategicznie zaatakuje Gruzję i spróbuje podejść Azerbejdżan uprzedzając Turcję lub spróbuje okrążyć Morze Kaspijskie. I nikt jej przed tym nie powstrzyma w całym zamęcie. I to najbardziej optymistyczny scenariusz z możliwych, przy założeniu, że w samej Rosji nie będzie zamachu stanu i jakiegoś, dajmy na to, wojskowego puczu.
Kto wie czy Japończycy przy cichym wsparciu Amerykanów nie otworzą w tym czasie drugiego fontu na wschodzie organizując walki zaczepne by zmusić Rosję do zachowania znacznych sił na wschodzie, osłabiając tym samym możliwości ataku na Turcję.
A Chiny, o ile nie położy ich globalny kryzys, to przeczekają pierwszą falę wojen. Uaktywnią się dopiero w momencie kiedy strony konfliktu wyniszczą się z zasobów ludzkich i materialnych. Po negocjacjach i za pomocą łapówek, inwestycji, wykupu gruntów i zwyczajnej sugestii możliwej perswazji militarnej zajmą środkową część Afryki i południe Azji Mniejszej wchodząc w sojusz z Arabią lub Jemenem. Przerzucając niewielką ilość dobrze wyszkolonych żołnierzy, rozmieszczą wzdłuż kontynentu trochę konkretnej broni. Okrążą tym samym od południa cały świat arabsko-islamski, odcinając wszystkich od zasobów i elementów niezbędnych do prowadzenia skutecznej wojny. Zostaną w ten sposób bez żadnych strat światowym hegemonem, staną się gigapaństwem z rozległymi koloniami afrykańskimi; o szerokich wpływach gospodarczych w zbankrutowanych USA, które będą uzależnione od chińskiej produkcji, dostaw surowców i realnych pieniędzy; zwasalizują też zrujnowaną gospodarczo Europę. Nikt im już nie podskoczy. Na tym ich aktywność w tej hipotetycznej wojnie się zakończy.
Rosja pozostanie na tym co zajęła, będąc ograniczona z jednej strony Mongolią i Chinami oraz na południu Turcją oraz wspomaganym przez Indie Kazachstanem. Syberia o ile być może zostanie w ramach państwa rosyjskiego, to ilość napływających niezbędnych pracowników chińskich sprawi, że stanie się to obszar w znacznej części autonomiczny i nieustannie nadgryzany. Chiny zajmując i wykupując znaczne obszary Afryki mogą sobie strategicznie odpuścić Syberię, przy jednoczesnej kontroli obszaru w postaci chińskiej „piątej kolumny”. Od strony Europy Rosję odgraniczy ściana sojuszu Bloku Wschodniego i Turcji. Zachód Europy to, jak opisałem wyżej – VichyXXI. Południe będzie w ruinie i takie pozostanie jako strefa buforowa ze światem Bliskiego Wschodu i północnej części Afryki. Także żegnaj serze feta, żegnajcie, wakacje na Krecie. Teksas wykorzysta moment i dokona secesji. Tymczasem Brazylia zagra z Argentyną w finale Mundialu. I w taki oto właśnie symboliczny sposób hipotetyczni potomkowie dawnych niewolników z hipotetycznymi potomkami zbiegłych nazistów zakończą symbolicznie tę hipotetyczną III Wojnę Światową.

Taki widzę uproszczony scenariusz konfliktu, jeden z możliwych. Widzicie więc, jak niekorzystnie może się skończyć cały ten niewinny dyskurs odnośnie strefy euro, nieustannych bailoutów, dopłat, roszczeń całych grup społecznych i szalejącego socjalizmu. W końcu zawsze następuje przesilenie. Ale to tylko hipotezy i fantazje, bo dopóki Europą rządzi maoista na spółę z czerwoną masonerią, to każdy prawdziwy Europejczyk może spać spokojnie pod gwieździstym błękitnym sztandarem. A Wy, czujecie się pod ich rządami bezpieczni?
Hej, a czy wspominałem o niespodziewanym wybuchu wulkanu we Włoszech w trakcie szczytowego momentu kryzysu? Ale to, to już zupełnie inna opowieść...

piątek, 18 listopada 2011

WKURW #7: Mit dobrego socjalisty, rzetelnego dziennikarza i złego patrioty


Nie pisałem nic przed Marszem, nie pisałem nic w trakcie. Teraz mamy już epokę post-pomarszową, więc można pokusić się o jakieś wnioski w tej sytuacji, z perspektywy kilku minionych dni.
Przez media przelała się lawina komentarzy, oskarżeń o odpowiedzialność za przemoc, propozycji zmiany prawa lub walki o możliwość pozostawienia prawa bez zmian. Pojawiły się sprostowania, ataki, a także uniki i wypieranie się znajomości z ekstremistami.
Nikt nie wie skąd w pewnej kawiarni pojawiły się kastet, kije, tarcze, gaz oraz grupa zamaskowanych agresywnych debili. Ot przechodzili, ot podrzucili.

Piękne jest to, że zamiast oczekiwanych 11 tysięcy, według różnych obliczeń, świętując odzyskanie niepodległości, przez stolicę przemaszerowało około 30 tysięcy osób! Taka widać w Narodzie potrzeba manifestacji.
Nie wnikając w szczegóły, dla mnie jasnych jest kilka rzeczy. Przede wszystkim to, że święto odzyskało mocną pozycję w kalendarzu. To ważne, bo w obliczu tego, że rozpamiętujemy się w klęskach, mamy oto moment, który przypomina nam o zwycięstwach. A było ich przecież wiele.
Przekonaliśmy się także, że publiczne manifestowanie postaw patriotycznych i symboli narodowych dla wielu ludzi jest sprawą istotną.

Okazało się również, iż wielu ludzi zorientowało się, że telewizyjna i ogólnie - medialna kreacja faktów mija się jednak z rzeczywistością i prawdą.
Jest kilku redaktorów, którzy już od kilku tygodni przed marszem nakręcali spiralę nienawiści wobec koncepcji Marszu Niepodległości. Padały insynuacje o jakieś faszystowskie inspiracje i nawiązania do minionych przedwojennych totalitaryzmów. Oczywiście ci redaktorzy sprytnie manipulując czytelnikami, nie wspominają o oczywistych faktach – Mussolini i Hitler byli socjalistami. I to skrajnymi. I to trzeba powtarzać do znudzenia. Nie ma innej metody.
Czasem, od wielu lat, niczym bumerang, powraca pewna fotografia, mająca dowodzić o faszystowskich konotacjach środowisk nacjonalistycznych. Nie chcę jej przytaczać, bo nie ma to większego sensu. Może rzeczywiście ktoś z przedstawionych tam ludzi utożsamia się z faszyzmem lub narodowym socjalizmem. Na pewno jednak nie można takich ludzi wiązać z jakąkolwiek prawicą, nawet jeśli sami chcieliby za takich uchodzić. Socjalizm to socjalizm. W każdej formie, czy to faszyzm Mussoliniego, czy nazizm Hitlera, czy stalinizm, czy maoizm czy inne plugastwo – to wciąż socjalizm, a moim zdaniem, z socjalizmem każdy normalny człowiek walczy. Tak czy inaczej, nikogo kto odwołuje się do ruchów socjalistycznych nie można nazywać prawicą. Na szczęście większość narodowców rozumie ten prosty podział i gardzi socjalizmem w każdej formie.

Powiedzmy zatem wprost - prawica, a zwłaszcza liberałowie z założenia są w opozycji do wszelkich postaw i ruchów socjalistycznych i tak to wygląda.

A jak według mnie wygląda sprawa niechcianych niemieckich gości?
Odniosłem wrażenie, że ktoś chciał z całego marszu uczynić sprawę międzynarodową. Chciano chyba by doszło do walki „polskich narodowych faszystów” z „dobrymi Niemcami” i by huczały o tym zagraniczne media. Plan się jednak nie powiódł. Wojska polskie, w postaci grupy rekonstrukcyjnej dały radę, a chwilę później policja zgasiła zapędy marksistowskich bojówek i misternie uknuta intryga legła w gruzach. Bandyci uciekli do nory. Nory sponsorowanej, przypomnę, z pieniędzy podatników. Tymczasem zagadka groźnej broni znalezionej tamże pozostaje nierozwiązana, ale sprawa odbija się już czkawką na dysponentach lokalu. Redaktorzy pewnych gazet się skompromitowali. Ich gazecie nie przeszkodziło to zresztą, w emisji całej serii artykułów, tuż po marszu, o odradzających się nacjonalizmach w różnych częściach UE. Czy artykuły powstały ot tak, czy jednak w ramach szerszego, przygotowanego wcześniej przedsięwzięcia, mającego na celu powiązanie tego z wydarzeniami, których na szczęście nie było, ale które, zapraszając niemieckich bojówkarzy, jak mniemam - planowano – wie to tylko ten kto je zlecił. Ale niesmak pozostał.

Wiemy więc, że ten kto sieje deszcz, ten zbiera burzę. Lewackie bojówki marksistowskie w naszym kraju nie przejdą. Nie przejdą faszyzujący socjaliści ukrywający się w kominiarkach pod czerwonym sztandarem. Nie przejdzie tania propaganda obrażająca, w stalinowskim stylu, wszystkich uczestników marszu. Kłamstwo nie przejdzie i po prostu:

sobota, 5 listopada 2011

WKURW #6: Zbigniew kto?


Kiedy media obiegła informacja, że kolejny samolot zmierza ku nieuchronnej katastrofie, czas jak gdyby zatrzymał się na chwilę. Świat wstrzymał oddech czekając na spektakularną kraksę zakończoną efektownym wybuchem. Tymczasem opanowanie, doświadczenie i niezwykłe umiejętności kapitana, pozwoliły na wyjście cało z opresji.
Eksplozji nie było, wszyscy wyszli cało, maszyna i pasażerowie zostali cało sprowadzeni na ziemię, dzień został uratowany.
Tak wiele zależy od pilota, od właściwego człowieka na odpowiednim stanowisku.

Jakiś czas później nieźle wciąż działający mechanizm zaczyna rzęzić, piach sypie się w tryby a statek dowodzony dotąd przez zaradnego kapitana zaczyna dryf w nieznanym kierunku, wreszcie opada. Jedynym ratunkiem okazuje się wyrzucenie z samolotu kilku pasażerów – zadymiarzy. Co dalej?
To zależy czy pasażerowie mają spadochrony. To zależy czy kapitan ma wciąż dawną sprawność oraz poparcie załogi i pozostałych pasażerów. A czy ma?
Wywalenie z hangaru, bo już na pewno nie ewakuacja - panów Ziobry, Cymańskiego i Kurskiego to sensowne zagranie taktyczne, jeśli patrzeć na sprawę z punktu widzenia stabilności dalszego lotu. Pozbycie się coraz bardziej ciążącego i wywracającego się balastu. Nie był to jednak tak do końca bezwartościowy balast. To raczej typ obciążenia, który mógłby się przydać do równomiernego rozłożenia ciężaru całej maszyny, no i mógłby zostać jeszcze nie raz wykorzystany. Tymczasem za późno na ckliwe przemyślenia. W chwilach niepewności potrzeba odważnych decyzji. Decyzje zapadły. Teraz już można spodziewać się tylko efektu domina. Za Zbigniewem Ziobrą pójdzie szereg szeregowców z drugiego szeregu. Zbigniew Ziobro zmontuje swoją ekipę secesjonistów. Od taktyki i sprawności retorycznej prezesa Kaczyńskiego zależy czy ekipa ta przejdzie do historii jako reformatorzy czy po prostu jako zdrajcy.
Co na to patron PiS – Tadeusz Rydzyk? No właśnie. Ojciec Rydzyk będzie miał decydujący wpływ na dalsze losy podzielonego już chyba do granic możliwości PiS. Jego problem polega jednak na tym, że jeśli swój medialny kapitał zainwestuje w upadający polityczny bank, tym razem może stracić nawet cały depozyt. Jest w stanie zyskać za to sporo wrogów, którzy jeszcze niedawno jawili się jako sojusznicy i czapkujący wyznawcy. Mamy zatem taki delikatny meksykański klincz.
Nadchodzące dni rozwiążą nam problem tego, co stanie się z wyrzuconymi pasażerami. Nie sądzę jednak aby ojciec Rydzyk tak szybko zakasał rękawy swojej sutanny, by od jutra promować jedną wybraną opcję.
Wcześniej czy później któryś z dwóch – prezes lub niedoszły prezes odejdą w zapomnienie. Mam nawet podejrzenie, który z nich przepadnie wcześniej i chyba mimo wszystko wygra tym razem z młodzieńczym wigorem zwyczajnie doświadczenie i dyscyplina. Ten kto spada, to spada, a póki co maszyna jednak wciąż leci, a nawet nieco się przewietrzyła i wygodniej jakby i więcej miejsca.

Tu też jawi się światłem odbitym prawdziwy geniusz taktycznej zagrywki premiera Tuska, który wyczuł moment i nie spieszył się z przebudową rządu, z deklaracjami, ani nie zagalopował się też w konflikcie z Grzegorzem Schetyną. Można co prawda przyznać z uznaniem, że nauczony doświadczeniem, zastosował stary patent obecnych koalicjantów na przeczekanie. W PSL mają bowiem taką właśnie odwieczną metodę na nicnierobienie z problemem, do czasu, aż sam się ów nie raczy rozwiązać. Ten problem z punktu widzenia Donalda Tuska rozwiązuje się nadzwyczaj pomyślnie.
Jeśli spojrzymy na sytuację obiektywnie, to pozycja Donalda Tuska na krajowej arenie jako premiera jest przemocarna. Jest on obecnie absolutnym dominatorem całej sceny. Przede wszystkim wygrał wybory i to wygrał znacznym i znaczącym wynikiem. Powyborcza dychotomia i rozdział mandatów, umniejszył znaczenie głównej siły politycznej – PiS, wytrącił tym samym broń czającemu się trochę niczym Brutus za rogiem Grzegorzowi Schetynie, acz nie poniewierając nim nadmiernie. Chłop się jeszcze przyda, a trochę w myśl zasady by wrogów trzymać bliżej niż przyjaciół warto mieć spacyfikowanego przeciwnika pod kontrolą.
Wyniki wyborów dookreślają moc reszty. Nastąpiła całkowita dewaluacja Grzegorza Napieralskiego i wewnętrzne rozbicie SLD, co więcej podgryzanego przez nową lewicową konkurencję w postaci Ruchu Palikota. PSL stracił swój wyjątkowy charakter języczka u wagi. A prezydent jest po stronie rządu i przyjaźni się z premierem bez niepotrzebnej szorstkości. Czegoś trzeba więcej? W zasadzie niczego, jednak w prezencie premier dostaje rozłam w jedynej liczącej się opozycji. Co więcej jest to rozłam raczej bez możliwości scalenia, bez możliwości powrotu, bez przebaczenia.
Premier Tusk rządzi. Dosłownie.
Teraz miejmy już tylko nadzieję, że nie będą to rządy spartaczone. Nikt dotąd nie miał w Polsce tak gigantycznej władzy, takiego kredytu zaufania publicznego udzielonego wszak po raz kolejny, po wielu dziejowych zawieruchach. Nie było takiej chęci szybkich reform i zrozumienia, w dobie nadchodzącego kryzysu dla koniecznych, muszących nastąpić cięć. Nie było tak dobrych relacji z sąsiadami i spokoju na granicach. Takiej siły Polski w Europie. To coś znaczy.

Panie Premierze, niech Pan tego nie spierdoli.